top of page
Gradient

SNY, WIZJE, PODRÓŻE
Opisy niezwykłych doświadczeń i przekazów ubranych w literacką formę

prowadzi Włodzimierz Adam Osiński

Chciałbym opisać Wam moje różniejsze doznania i przekazy jakie otrzymuję we śnie, podczas medytacji oraz w czasie wykonywania zwyczajnych czynności domowych. Czasami są to pojedyncze sceny, a czasem całe "opowiadania" układające się w dość zawiłą całość. Mam nadzieję, że spodobają się Wam - Włodzimierz Adam Osiński

Jak wiecie, od pewnego czasu pracuję z poprzednimi wcieleniami. Ostatnio odczuwam bardzo silne połączenie z moją inkarnacją, która żyła w Warszawie w latach trzydziestych.  W dodatku ta moja inkarnacja, którą nazwałem Tomasz Kowalski, chodzi po dawnej Warszawie i spotyka różnych ludzi. Ostatnio rozmawiała z pewnym pisarzem. Poniżej fragment tej rozmowy.

ROZMOWA PO PREMIERZE
Orkiestra hotelowej restauracji „Pod Bukietem” zaczęła grać szybkiego Charlestona i całe towarzystwo ruszyło na parkiet. Przy zestawionych stołach zostało tylko kilka osób. Tomasz nigdy nie przepadał za towarzyskimi pląsami, więc  pozwolił, żeby przytulaśną piplajkę z kabaretowego baletu, która jakoś go sobie upatrzyła, wyciągnął do tańca inny uczestnik biesiady. Kiedy tancereczka uwolniła go wreszcie od swojego towarzystwa, Tomasz z ulgą rozprostował ręce, a potem niespiesznie sięgnął po flaszkę i nalał sobie niewielkiego shota. Z powodu braku soku malinowego dopełnił kieliszek odrobiną oranżady. Podniósł kieliszek do oczu i przyjrzał się swojemu dziełu. Wtedy też zorientował się, że ktoś go bacznie obserwuje. Po przeciwnej stronie kawalkady połączonych naprędce stolików siedział elegancko ubrany młody mężczyzna, który mógł mieć nie więcej niż trzydzieści kilka lat. Pociągłość jego twarzy podkreślały, zgodnie z panującą modą, zaczesane do tyłu ciemne włosy. W lewej ręce trzymał nieodłącznego papierosa. Prawdopodobnie był znajomym dyrektora Nowego Ananasa, bo Tomasz przypomniał sobie, że widział go na widowni siedzącego właśnie w loży Walerego Jastrzębca.
„Co się kurwa gapisz, kosmity nie widziałeś” – pomyślał patrząc na nieznajomego. Wyciągnął w jego stronę kieliszek i głośno zawołał.
- Zdrówko.
Mężczyzna jakby na to czekał, złapał za swój kieliszek, wstał i podszedł do Tomasza.
- Gratuluje debiutu, bardzo ciekawy monolog – powiedział przyjaźnie siadając obok i stawiając przed sobą pusty kieliszek. Tomaszowi nie pozostało nic innego jak nalać mu wódki Baczewskiego.
- Dziękuję panu. Nie wiedziałem jak publiczność mnie przyjmie i jak zareaguje na „człowieka z przyszłości”.
- Jak pan widzi wypadło znakomicie. Ludzie w dzisiejszych, jakże niepewnych, czasach potrzebują nadziei i otuchy, chcą wiedzieć, co będzie za dziesięć, dwadzieścia, czy nawet pięćdziesiąt lat – stwierdził filozoficznie znajomy dyrektora. – Przecież nikt nie wie, czy ten świat nie zginie i nie skończy się w jakimś totalnym chaosie, a nasz odrodzony kraj, nie zostanie rozszarpany przez agresywnych sąsiadów, aby ponownie zanurzyć się w rozbiorowym niebycie na kolejne sto pięćdziesiąt lat.
„Trafił mi się niezły filozof”.
- Mogę pana zapewnić, że tak się nie stanie – odparł Tomasz. – Będą oczywiści problemy, kolejna wojna, zapędy agresywnych sąsiadów – jak sam pan powiedział, potem mała rewolucja, ale wszystko dobrze się skończy. Ani Polska, ani polski język na szczęście nie zaginą, czego jestem najlepszym przykładem.
- Widzę, że jeszcze nie wyszedł pan z roli, Mister Robot – zażartował nieznajomy zaciągając się papierosem. – Rozumiem, trzeba czasu, żeby ochłonąć. Choć szczerze przyznam, że pokładałem w pana skeczu pewną nadzieję.
- Tak, a jaką? – nieznajomy „znajomy dyrektora” jakoś się Tomaszowi spodobał.
- Zadzwonił do mnie Walery i powiedział, żebym przyszedł na premierę. Stwierdził, że muszę pana koniecznie poznać. Wiedział, że utknąłem i miał nadzieję, że pana występ jakoś mnie zainspiruje. Chciał, żebym przewietrzył głowę, trochę się rozerwał, złapał nową perspektywę i ruszył dalej. – nieznajomy się rozkręcał. - Trzeba przyznać, że jak pana zobaczyłem, to coś we mnie drgnęło, a te okulary z lustereczkami – bomba, fenomenalny pomysł. Czy mógłbym je zobaczyć?
- Oczywiście – Tomasz sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i podał swojemu nowemu kompanowi od kieliszka lustrzanki amerykańskiego policjanta.
- Rany boskie – zawołał nieznajomy. - Ja widzę, wszystko widzę, myślałem, że to zwykłe lusterka, a to są prawdziwe weneckie lustra.
Tomasz delikatnie odebrał rozentuzjazmowanemu rozmówcy swój sceniczny gadżet i schował go do kieszeni.
- Gdzie pan to kupił?
- W Chinach… to znaczy, kupiłem w Polsce, ale paczka przyszła z Chin – odpowiedział zgodnie z prawdą Tomasz.
- Widzę, że nadal trzymają się pana żarty - nieznajomy zaśmiał się serdecznie. – Tak jak w tym pana monologu o futurystycznych telefonach.
- Dokładnie. Ale powiedział pan, że utknął i przyszedł na przedstawienie, tylko dlatego, że miał nadzieję, że coś lub ktoś pan zainspiruje, konkretnie ja – podsumował wynurzenia nieznajomego Tomasz.
Dla rozluźnienia atmosfery i zachęcenia rozmówcy do zwierzeń nalał im do kieliszków kolejną porcję Baczewskiego i nie czekając na swego towarzysza wypił do dna. Nieznajomy także wychylił swoją wódeczkę i studenckim zwyczajem, w ramach zagrychy, zaciągnął się głęboko papierosem.
- Piszę powieść, która jest drukowana w odcinkach, w dzienniku ABC. – nieznajomy rozpoczął swoją opowieść. – Może pan słyszał Kariera Nikodema Dyzmy. Miałem fajny pomysł i napisałem kilka rozdziałów. Wszystko szło znakomicie, ale teraz, jak to czytam, to czuję, że czytelnicy umrą z nudów. Zdecydowanie utknąłem i szukam inspiracji. Pomyślałem, że „człowiek z przyszłości” może coś podpowiedzieć.
Tomasza przeszedł lekki dreszcz. Czyżby jego rozmówcą i kompanem od wódeczki okazał się jeden z najbardziej poczytnych pisarzy dwudziestolecia międzywojennego – Tadeusz Dołęga-Mostowicz. W dodatku utknął i to jeszcze z Karierą Nikodema Dyzmy.
„Przecież nikt mi w to nie uwierzy” – pomyślał Tomasz.
- Utknąłem tak samo, jak mój bohater – mówił dalej pisarz. – Wysłałem Dyzmę do Koborowa i zupełnie nie wiem co dalej. Przecież przez resztę powieści nie będzie walczył o dostawy podkładów kolejowych dla tego cwaniaka Kunickiego. Redakcja gazety domaga się kolejnego rozdziału, a ja mam bryndzę. Poradź coś pan, królu złoty.
Mostowicz nawet nie zauważył, jak odezwał się do Tomasza ulubionym powiedzonkiem Leona Kunickiego, jednego z bohaterów swojej powieści.
- Wychodzi na to, że dopadł pana syndrom drugiej książki – stwierdził Tomasz, starając się zachować niewzruszony spokój. Dobrze, że nie nalewał wódki, bo pewnie nie trafiłby do kieliszka, a na koniec potłukł cenną butelkę. Przez chwilę zatęsknił nawet za drewnianym bukłaczkiem z ziołowym dekoktem medykusa Joachima.
Cały wewnętrznie, aż chodził. Jaka szkoda, że nie mógł teraz odpalić Wikipedii, żeby poszerzyć swoją skąpą wiedzę o Mostowiczu. Z braku laku mogłaby być nawet SWW czyli Skarbnica Wiedzy Wszelakiej, która zastąpiła zablokowaną Wikipedię, kiedy zorientowano się jak tendencyjnie opisuje ustrój współczesnej Polski oraz poszczególne sylwetki Ojców Narodu. Niedyskretna wirtualna encyklopedia podawała nie tylko ich nieautoryzowane życiorysy ale także prawdziwe nazwiska Ojców, którzy od wielu lat skryli się za antycznymi pseudonimami. W końcu lepiej być Romulusem, Neronem czy Cezarem niż zwyczajnym Józefem Cholepką, Filipem Trębeckim czy Janem Wypchło. Co ciekawe, osoby obeznane w temacie na dźwięk nazwiska Cholepka czy Wypchło i tak stawały na baczność.
Niestety w 1932 roku nie tylko nie było Wikipedii, ale nawet Internetu.
„To nie jest film Woody’ego Allena, to się dzieje naprawdę” – myślał Tomasz wracając do swojego tu i teraz i niespodziewanego spotkania z Mostowiczem.
- Jaki syndrom drugiej książki? Coś takiego w ogóle istnieje? Przyznaj się pan, że robisz ze mnie wariata? – dopytywał się pisarz.
Tomasz przetarł dłonią spocone czoło, trzymając butelkę dwoma rękami nalał sobie do kieliszka, wypił, wypuścił powietrze i zaczął spokojnie mówić.
- Wielu krytyków literackich i znawców literatury uważa, że każdy człowiek może napisać jedną książkę, w dodatku będzie to książka, która odniesie sukces. Taka powieść będzie w sobie zawierał wszystkie najciekawsze wydarzenia i przygody, które wydarzyły się w ciągu całego życia tego człowieka. Te wydarzenia są niczym rodzynki w cieście, które trafiają się nam od czasu do czasu, ale kiedy je wydłubiemy i odrzucimy całą pozostałą nudę życia otrzymamy niezwykle frapującą powieść, czasem przygodową, czasem kryminalną, a czasem obyczajową. Dlatego kiedyś tak popularne były pamiętniki, które spisywano najczęściej dopiero u kresu życia. Ludzie potrafili opowiedzieć tylko o tym co ich spotkało. Co ciekawe, czytelnicy pragnęli najbardziej opowieści o przygodach, które wydarzyły się naprawdę. Natomiast literatura romansowa nie miała takiego poważania.
- Ale co z tą drugą książką? Streszczaj się pan do cholery – przerwał Tomaszowi zniecierpliwiony długim wywodem Mostowicz.
- Tak jak powiedziałem, każdy może napisać jedną książkę. Ale żeby napisać drugą, trzecią, a potem kolejną trzeba już być pisarzem, trzeba mieć w sobie to coś, pewną umiejętność kreowania i wymyślania świata. Przy drugiej książce już nie jest tak łatwo, ponieważ najczęściej wszystkie najlepsze pomysły zostały opisane w pierwszej. Siadamy do maszyny do pisania, wkładamy kartę pod wałek i nic. W głowie kompletna pustka.
- Teraz rozumiem. Mam to samo – stwierdził z rezygnacją Mostowicz. – Napiszę kilka zdań, wyciągam kartkę, gniotę i wyrzucam, biorę następną, napiszę dwa słowa, znowu gniotę i wyrzucam, marnuję tylko papier, a dalszych rozdziałów, jak nie było tak nie ma. Za to redakcja ABC dzwoni dwa razy dziennie i tylko słyszę w słuchawce „pusta szpalta” i „pusta szpalta”.
„No dobrze, trzeba biedakowi pomóc, w końcu nie mogę pozwolić, aby schrzanił jedną z moich ulubionych powieści” – pomyślał „człowiek z przyszłości”.
- O ile rozumiem, bohaterem pana powieści ma być człowiek z gminu, z jakiejś dalekiej prowincji, który nagle robi niespodziewaną karierę i jako mąż opatrznościowy wkracza na warszawskie salony?
- No tak – przytaknął pisarz. – Tylko, jeszcze nie wymyśliłem czym mógłby się aż tak zasłużyć naszej kochanej ojczyźnie.
Ostatnie słowa wypowiedział z lekką ironią.
- Prawdziwą zdolnością pisarza jest nie wymyślanie jakiś całkowite nieistniejących światów, ale jedynie delikatne przerysowywanie otaczającej nas rzeczywistości, Dzięki takiemu podejściu do sprawy, każdy będzie mógł się z nią utożsamić i pokochać pańskiego everymena. Bo przecież każdy mógłby znaleźć na ulicy zaproszenie na rządowy raut, a tam potrącić niechcący znanego polityka.
- Święte słowa, panie kochany – zgodził się z Tomaszem pisarz. – tylko delikatne przerysowanie, żadnych fantasmagorii.
Tomasz nawet nie zauważył jak w rękach pisarza pojawił się elegancki notes i żółty ołówek Franza Hardtmutha oznaczony literką F, idealny do sporządzania protokołów i stenografowania. W miarę jak rozmawiali Mostowicz zapełniał kolejne kartki swojego notesu równym kaligraficznym pismem.
- Właśnie. To musi być bohater z krwi i kości, a nie jakiś mieszkaniec komórki pod schodami, któremu nieznajomy olbrzym wmawia, że jest czarodziejem, wręcza magiczną różdżkę, a potem zabiera go niewidzialnym pociągiem do szkoły magii i czarodziejstwa, żeby odkrył swoje prawdziwe pochodzenie i uratował świat przed złym czarnoksiężnikiem.
- Co za niedorzeczna historia, przecież takich bredni to nie chciałyby czytać nawet dzieci – wzdrygnął się Mostowicz. – Cóż za infantylny pomysł, brrr.
„To chyba nie był dobry przykład” – pomyślał Tomasz.
- Wracajmy zatem do rzeczywistości. Co ludzi interesuje i o czym rozmawiają?... zawiesił głos patrząc na pisarza. – Oczywiście o tym, co przeczytają w gazetach. Co teraz jest głównym tematem?
- No cóż, zima – Mostowicz zbierał myśli. – Pewnie piszą, że ceny węgla znowu poszły w górę, ludzi nie stać na opał, marzną w swoich domach, a nawet umierają z zimna w suterenach, bramach, a bezdomni to nawet na ulicach.
- Ważki i trudny temat. Ale dużo to z niego nie wyciśniemy, zresztą Ludzi bezdomnych napisał Stefan Żeromski i to jakieś trzydzieści lat temu. Wyobraźmy sobie, że akcja pana powieści dzieje się latem. Co wtedy mogą pisać w gazetach? – Tomasz zabawił się w akuszera odbierającego pomysł rodzący się w głowie Dołęgi-Mostowicza.
- To co zawsze w sezonie ogórkowym, albo susza, albo powodzie czyli jak nie jedna klęska to druga – stwierdził smutno pisarz.
- Może być jeszcze jedna klęska…. urodzaju. – podsunął z uśmiechem Tomasz. – Wyobraźmy sobie, że nadciąga klęska urodzaju. Kraj zaczyna uginać się pod ogromnymi ilościami zboża, które żeby sprzedać oddaje za połowę, a może nawet za 1/3 ceny. Wszyscy już zaczynają liczyć straty, gospodarka zaraz padnie, a wraz z nią i cały rząd. I w takiej właśnie chwili na scenie pojawia się pański bohater Nikodem Dyzma, który ma pomysł na wielką sanację ekonomii. Proponuje założenie Banku Zbożowego, który odkupi od rolników zboże płacąc nie pieniędzmi, ale obligacjami ważnymi na cztery lub pięć lat. W końcu przez taki czas musi przyjść negatywna koniunktura. Kiedy na  światowych rynkach zboża będzie mało, wtedy Bank Zbożowy sprzeda zmagazynowane plony i wykupi swoje obligacje. W ten sposób gospodarka zostanie uratowana, a wszyscy ministrowie będą tego pańskiego Dyzmę całować po rękach.
Żółty ołówek błyskawicznie ślizgał się po kartkach notesu.
- Kapitalny pomysł, Bank Zbożowy – pisarz był wyraźnie zachwycony. – Ale Dyzma w żaden sposób nie wpadnie na ten pomysł, zupełnie nie zna się na ekonomii i jest na to trochę za głupi. Czytelnicy nie uwierzą, że miał nagle aż taki przebłysk geniuszu.
- Zgadza się, w taki przewrotny sposób, może myśleć tylko ktoś, kto zęby zjadł na prowadzeniu interesów, zna wszystkie zasady ekonomii i potrafi między nimi lawirować jak surfer na wielkiej fali.
- Niby kto?
Tomasz zorientował się, że posłużył się niezrozumiałym dla pisarza porównaniem.
- To taki człowiek, który potrafi pływać na drewnianej desce po wzburzonym oceanie. Podobno robią tak tubylcy na wyspach hawajskich – wyjaśnił. – A w pana powieści, kto jest największym cwaniakiem?
- Oczywiście Kunicki, właściciel majątku Koborowo, że też wcześniej na to nie wpadłem – zganił się Mostowicz.
- I tak wspólnymi siłami zarysowaliśmy główną intrygę pańskiej nowej powieści – stwierdził Tomasz. – Oczywiście warto do tego dodać jeszcze wątek osobisty. Dyzma może zakochać się w żonie Leona Kunickiego i przy pomocy innego bystrego człowieka, który zostanie jego osobistym sekretarzem, postanowi odebrać Kunikowi nie tylko piękną żonę, ale także cały majątek. Na końcu powieści będzie już uważany za tak wytrawnego polityka, że otrzyma propozycję zostania premierem i utworzenia nowego rządu.
- Brawo, kapitalny pomysł – pochwalił Mostowicz notując wszystkie słowa. – Teraz jestem przekonany, że powieść „sama się napisze”.
Zadowoleni z wykonania „dobrej roboty” obaj panowie spełnili kolejny toast wódką Baczewskiego. Mostowicz z wdzięczności za podsunięcie dobrego pomysłu, a Tomasz w nadziei, że opowieść o Nikodemie Dyzmie została uratowana.
„Zostałem chyba uwikłany w klasyczną pętlę czasową. Opowiadam pisarzowi powieść, którą czytałem w młodości, tylko po to, aby ją napisał i żebym mógł ją przeczytać” – myślał Tomasz. „Powstaje zatem kwantowy dylemat, kto właściwie jest twórcą samej opowieści, pisarz czy ja? Początek historii z pewnością jest jego, ale cała reszta powstanie w oparciu o moje streszczenie jego własnej książki.”
Tomaszowi przypomniało się, że o podobnym paradoksie czasowym czytał u jakiegoś znanego pisarza parającego się fantastyką naukową. Nie mógł sobie jednak przypomnieć, czy to było u Stanisława Lema czy też u Isaaca Asimova.
Orkiestra przestała grać i reszta kabaretowego towarzystwa wróciła do zestawionych stołów.
- Widzę, że już się poznaliście – stwierdził rozgrzany jak piec Walery Jastrzębiec holujący za sobą filigranową brunetkę o falujących włosach. – Pozwolę sobie jednak dokonać oficjalnej prezentacji. Panie Tomaszu, przedstawiam panu Tadeusza Mostowicza herbu Dołęga, znanego publicystę i uzdolnionego pisarza. Tadziu, oto nasz nowy teatralny nabytek Mister Robot „człowiek z przyszłości”, a dla przyjaciół Tomasz Kowalski. A to urocze młode stworzenie to oczywiście moja małżonka Hania Runowiecka.
Obaj mężczyźni wstali i po dżentelmeńsku ucałowali dłonie uroczej brunetki, a potem wzajemnie uścisnęli sobie ręce.
Całe towarzystwo zasiadło ponownie do stołów. Jedyną poszkodowaną okazała się piplajka, dla której zabrakło wolnego krzesła. Mostowicz, który zadomowił się już obok Tomasza nie miał zamiaru ustępować tancerce miejsca i wracać na swoje dawne krzesło po drugiej stronie zestawionych stolików. Ponad głosy biesiadujących aktorów i tancerzy wybijał się śpiewny, kresowy akcent Walerego Jastrzębca, który wznosił kolejne toasty za udaną premierę Nowego Ananasa i śmiał się ze swojego etatowego dowcipu polegającego na ustawicznym przedstawiania własnej żony Janiny Haliny Rudnickiej nazywanej także Hanną, w której był po uszy zakochany.
Na dźwięk argentyńskiego tanga, którego rytmy zaczęły dobiegać od strony orkiestry kabaretowe towarzystwo ponownie poderwało się do tańca.
„Oni naprawdę muszą kochać taniec” - pomyślał Tomasz. „Przecież przed godziną tańczyli na scenie, a teraz jeszcze im mało”.
- Znakomicie sprawiliśmy się z Dyzmą – tym razem Mostowicz polał im do kieliszków. – Co by pan powiedział, żeby wymyślić jeszcze jedną taką historię, tak tylko na zapas, gdybym znowu utknął i dopadł mnie syndrom trzeciej książki.
Pisarz puścił do Tomasza porozumiewawcze „oczko”.
- Proszę bardzo. Właściwie to możemy zarysować jeszcze kilka historii. – odparł „człowiek z przyszłości”.
„Jest tylko jeden mały problem, z całej bogatej twórczości Mostowicza nic więcej nie czytałem” –  pomyślał Tomasz skanując swoją pamięć  - „Ale zaraz, widziałem przecież film”.
Widząc, że Tomasz ociąga się z rozpoczęciem opowieści, Mostowicz postanowił skierować rozmowę na inne tory.
- To może najpierw powie mi pan coś o sobie – zagadnął. – Kim pan jesteś i jaka ścieżka czasu tu cię przywiodła?
Mister Robot zadumał się jeszcze bardziej, ale pomyślał, że może jest to okazja, aby szczerze opowiedzieć o sobie, komuś, kto zupełnie go nie zna. Obcemu człowiekowi, który stoi z boku i może spojrzeć na jego życie całkowicie obiektywnie, Przecież, już wkrótce, zostanie niezwykle poczytnym pisarzem, jest bystrym obserwatorem o żywej inteligencji.  Jeżeli nie jemu to komu opowiedzieć swoją historię.
- Kiedy tak patrzę na siebie, z perspektywy ostatnich wydarzeń – zaczął Tomasz – To muszę przyznać, że stałem się plagiatorem, oszustem, złodziejem, przypadkowym zabójcą, a na deser porywaczem.
- Chyba zaczyna się niezwykła opowieść – pisarz sięgnął po ołówek i przysunął sobie bliżej notes.
- Opowiem panu swoją historię, ale musi pan zatrzymać ją tylko dla siebie – Tomasz położył rękę na notesie pisarza przerywając mu zapisywanie swoich słów. Mostowicz niechętnie odłożył żółty ołówek, ale po jego oczach było widać, że stara się wszystko nagrać na „twardy dysk” swojej pamięci.
- Jak się panu udało tego dokonać? Plagiator, oszust, porywacz, zabójca, nie wiem czy gratulować czy współczuć. Kogo żeś pan porwał, a kogo zamordował jeśli można zapytać, a może to była jedna i ta sama osoba?
- Zamordowałem, a właściwie niechcący podpaliłem pewnego opryszka, który prawdopodobnie chciał poderżnąć mi gardło, porwałem natomiast Roderyka, z którym mieszkam obecnie w wynajętych pokojach w kamienicy na Marszałkowskiej, parę numerów dalej.
- Nie wyglądasz pan na porywacza – zawyrokował pisarz. – Jak to się stało?
- Przez kilka miesięcy udawałem człowieka, którym nie jestem. Podawałem się za maga władającego siłami ognia. Można powiedzieć, że dobrze zarabiałem i miałem wielkie poważanie. Fortuna szybko się jednak odwróciła, jacyś ludzie próbowali zabić nie tylko mnie, ale także małego Roderyka. Jego ojciec poprosił mnie, żebym go zabrał jak najdalej tylko się da, co zresztą uczyniłem. Zabrałem chłopca i przeniosłem się tutaj, do Warszawy.
- Czyli jednak nie porwałeś chłopca, tylko go uratowałeś przed śmiercią – Mostowicz starał się poukładać opowieść „człowieka z przyszłości”. – Kiedy sytuacja się poprawi, możecie wrócić i oddasz pan chłopaka ojcu.
- Obawiam się, że to nie będzie możliwe. Kiedy ostatni raz widziałem ojca Roderyka ten leżał w kałuży krwi, a do drzwi dobijali się jego wrogowie – odparł Tomasz.
- To co pan zrobisz z dzieckiem?
- Chwilowo został pod moją opieką i Florentyny, u której mieszkam. To bardzo porządna wdowa po kapitanie, który zginął podczas przewrotu w dwudziestym szóstym roku.
Tomasz zauważył grymas bólu na obliczu pisarza.
- Widzę, że nie należy pan do zwolenników polityki naszego marszałka.
- I vice versa – stwierdził poważnie Mostowicza. – Można powiedzieć, że wzajemnie nie pałamy do siebie sympatią. Tylko, że ja nie nasyłam na niego zbirów, którzy porywają człowieka w biały dzień, wrzucają do samochodu jak worek kapusty i wywożą za miasto, a potem tłuką na zbite jabłko.
Sięgnął po kieliszek i wypił duszkiem bez żadnego toastu.
- Ale jeszcze mnie popamiętają, już ja ich opisze, w Karierze Nikodema Dyzmy i kolejnych książkach mam już nawet kilka pomysłów. A jak zarobię więcej grosza, to kupię sobie taki sam samochód, będę jeździł identycznym buickiem, toczka w toczkę takim jaki ma pułkownik Maleszewski który zlecił moje porwanie, a teraz rozbija się w tej swojej limuzynie po całej Warszawie. Niech diabli wezmą takiego komendanta policji.
.........

wlodek.brazylia.1.JPG

WŁODZIMIERZ ADAM OSIŃSKI
Kulturoznawca, absolwent Uniwersytetu Łódzkiego i PWSFTviT w Łodzi, dziennikarz prasowy, radiowy i telewizyjny, stały współpracownik miesięcznika "Czwarty Wymiar", uczeń Dona Conreaux gry na gongu i misach tybetańskich, podróżnik, znawca energetycznych sposobów uzdrawiania, badacz zjawisk paranormalnych. Szamańskich rytuałów oraz techniki STUT uczył się od syberyjskiego szamana śpiewającego Josafa – Białego Sokoła. Innymi jego szamańskimi nauczycielami byli Margit Bohdalek oraz peruwiański szaman Gerardo Pizarro.
Ukończył kursy uzdrawiania duchowego, egzorcyzmów, pracy z Matrycą Krystaliczną, szamańskich oczyszczeń oraz wiele innych. Jest nauczycielem Vedic Art oraz czytającym w Kronikach Akaszy.
Prowadzi warsztaty szamańskie oraz zajęcia w Kamiennych Kręgach i Miejscach Mocy.

Czytaj tekst Włodzimierz Adama Osińskiego zamieszczony w miesięczniku "Czwarty Wymiar"

bottom of page