top of page

W ZGODZIE Z DUSZĄ I CIAŁEM

Z Agnes Chodkiewicz, uzdrowicielką, terapeutką i coach’em z Nowego Jorku rozmawia Włodzimierz Adam Osiński.

- Pracujesz energetycznie z ludźmi po obu stronach oceanu, czy odczuwasz różnicę pomiędzy Amerykanami, a osobami w Polsce?
- Zdecydowanie tak. Chociaż większość problemów zdrowotnych, duchowych i emocjonalnych z jakimi zgłaszają się do mnie ludzie jest podobnych, to jednak Polacy na te same sprawy i sytuacje patrzą z ogromną dozą lęku. Ludzie w Stanach są zdecydowanymi optymistami, którzy nawet pokonani, nigdy nie czują się do końca przegrani i sami sobie dają drugą szansę, natomiast nasi rodacy już przy pierwszym niepowodzeniu zwieszają nosy na kwintę zwalając całą winę na karmę, środowisko w jakim się wychowali i bezinteresowną zawiść innych. Żeby komuś pomóc, muszę bardzo długo przebijać się przez niezliczone warstwy tradycji rodzinnych niepowodzeń, strachu przed nowością i lęków dotyczących stanu zdrowia, wyglądu oraz obawy przed czymś bezimiennym, co tylko czyha na każdą porażkę.

- Jak to się stało, że poświęciłaś się pracy z energiami i trafiłaś do Nowego Jorku?
- Wszystko zaczęło się od mojej babci Janiny, która w zastępstwie za moich ciężko pracujących rodziców wychowywała mnie przez pierwszą dekadę życia. Babcia była zapaloną zielarką i całe swoje dzieciństwo spędziłam między suszącymi się u sufitu pękami ziół, bulgoczącymi na kuchni wywarami lub przygotowywanymi na stole mieszankami różnych roślin. Na dodatek babcia Janina stawiała także karty przepowiadając przyszłość bliższym i dalszym znajomym. Jednak największym wydarzeniem z mojego wczesnego dzieciństwa była spontaniczne wyjście z ciała, które przydarzyło mi się podczas pierwszej komunii świętej. Nagle znalazłam się ponad własnym ciałem i mogłam z góry obserwować siebie samą, a właściwie coś, co nazwałam „pustym opakowaniem”. Bardzo się wtedy przestraszyłam, ale nie tego, że wyszłam z ciała, tylko że wszyscy zaraz się zorientują, że mnie nie ma w środku. Od tamtej pory, kiedy czułam, że mogę wyjść z ciała robiłam wszystko, aby ten proces zatrzymać. Nie rozumiałam co się ze mną dzieje, a moi rodzice nie mieli wiedzy, żeby mi to wytłumaczyć.

 

- Trzeba przyznać, że twoje pierwsze spotkanie ze światem duchowym było bardo ciekawe.
- Przede wszystkim bardzo się przestraszyłam, na szczęście kolejne doświadczenia nie były już tak dramatyczne. Na początku lat osiemdziesiątych moja mama poważnie zachorowała i całą rodziną wybraliśmy się na spotkanie z holenderskim uzdrowicielem Johannesem Rongenem, który przyjmował w kościele. Wtedy to pierwszy raz zobaczyłam „kolorowego człowieka” i nie mogłam zrozumieć czemu wokół jego ciała powietrze promieniuje wszystkimi barwami tęczy. W kilka lat później moi rodzice zdecydowali się na stałe wyjechać z Polski. Zanim jednak dotarliśmy do wymarzonej Ameryki, przez rok mieszkaliśmy w Grecji, gdzie zaprzyjaźniłam się z miejscową naturoterapeutką, która postanowiła zająć się moją duchową edukacją. I tak nauczyłam się akupresury stóp i dłoni. Chociaż miałam wtedy zaledwie piętnaście lat to wiedza o akupresurze sama wpadała mi do głowy, a moje dłonie jakoś automatycznie odnajdywały właściwe punkty na stopach.
Pierwsze lata mojego pobytu w Stanach nie należały do najszczęśliwszych, byłam tak zestresowana nowym środowiskiem, że nabawiłam się poważnej arytmii serca. Jako dwudziestoparolatka trafiłam nawet do szpitala, gdzie lekarze chcieli wszczepić mi rozrusznik serca. Wtedy właśnie postanowiłam, że nie poddam się operacji, a do zdrowia dojdę inną metodą.

- Co się wydarzyło potem, wybrałaś jakaś metodę uzdrawiania?
- Kiedy tylko postawiłam na medycynę alternatywną, to nagle w moim życiu zaczęli pojawiać się najróżniejsi terapeuci i uzdrowiciele. Każdy proponował inną metodę, dzięki czemu poznałam wiele alternatywnych systemów uzdrawiania. Kiedy zrozumiałam, że mój powrót do zdrowia zależy od tego, jak szybko uda mi się wyciszyć wewnętrznie, zaczęłam bardzo intensywnie medytować. Codziennie medytowałam więcej niż godzinę wprowadzając się w stan wyciszenia z otwartymi oczami. Po pewnym czasie nie musiałam nawet skupiać wzroku na jakimś punkcie, tylko bardzo szybko przełączałam się z rzeczywistości zewnętrznej na wewnętrzną. To co robiłam ze swoim wzrokiem i umysłem można porównać do stanu skupienia, w którym staramy się dostrzec zarysy jakiegoś przedmiotu ukrytego na obrazku 3D. Im więcej oglądamy takich obrazków, tym szybciej nasz umysł dostrzega zapisaną na nich trójwymiarową głębię. Będąc w stanie medytacyjnym coraz częściej zaczęłam dostrzegać sylwetkę i słyszeć głos mojego przewodnika duchowego, który pojawiał się, aby zachęcać mnie do wszelakiej ezoterycznej aktywności. Istota będąca moim opiekunem doradzała mi nie tylko w sprawach ezoterycznych, ale także w zwyczajnych problemach związanych chociażby z pozbyciem się uporczywych kurzajek na dłoniach. Kiedy zapominałam pomedytować przewodnik potrafił mnie szybko zmotywować do codziennej praktyki sprawiając, że moje ciało stawało się ciężkie i pozbawione energii, lub zapadałam na gwałtowne przeziębienie. Wystarczyło jednak, że wracałam do medytacji a mój stan witalności zdecydowanie się poprawiał. Zrozumiałam wtedy, że powinniśmy przestrzegać wszystkich umów zawieranych pomiędzy nami a światem duchowym.

- Wyposażona w takie zdolności z pewnością mogłaś pomagać już innym osobom.
- Możliwe, że tak by się stało, ale właśnie wtedy u mojej mamy zdiagnozowano agresywny nowotwór piersi. Kiedy onkolodzy dawali jej tylko kilka miesięcy życia postanowiłam całkowicie poświęcić się swojej mamie i doprowadzić do jej uzdrowienia. Na skutek moich operacji kwantowych tkanka nowotworowa zaczęła rozpadać się i przesączać przez niewielki otwór, który w naturalny sposób powstał w jednej z piersi. Po trzech miesiącach gruczoł piersiowy mojej mamy całkowicie zanikł, tak że wyglądała jak po udanej mastektomii. Moja mama przeżyła jeszcze szczęśliwie osiem lat bez jakichkolwiek przerzutów. Mam wrażenie, że jej pierś zanikła ponieważ ciało dopasowało się do nowego wzorca energetycznego, który powstał na sutek zabiegów kwantowych. Całą energię i wiedzę o uzdrawianiu poświęciłam swojej mamie, która stała się moim priorytetem. Dopiero po jej odejściu zdecydowałam się otworzyć na świat i pomagać innym.

- Na swoich zajęciach dużo czasu poświęcasz na nawiązywanie kontaktu i dogadywanie się z naszą duszą. Dlaczego jest to takie ważne?
- Porozumienie z naszą duszą daje nam podstawę, bez której nie możemy nic zbudować. Większość ludzi ma problem z przyznaniem się do czegoś przed samym sobą. Bardzo trudno jest nam uwolnić się od czegoś, jeśli nie potrafimy stanąć przed lustrem i powiedzie, że to jest nasz problem. Dopiero pojednanie z duszą i poukładanie siebie samego daje nam rodzaj wewnętrznego spokoju, który sprawia, że jesteśmy gotowi i zdolni pomagać innym ludziom. Brak porozumienia z duszą powoduje, że wszystko przychodzi nam z wielkim trudem, a nasze ciało często choruje.
Wiele osób uważa, że do tego samego celu możemy dojść krocząc dwiema oddzielnymi drogami, nasza dusza na planie duchowym podąża jedną drogą, a my na planie fizycznym drugą. Sama tego próbowałam i wiem, że tak się nie da nic osiągnąć, a rezultaty okazały się tragiczne, zwłaszcza dla mojego ciała. Z duszą musimy iść cały czas ręka w rękę. Trzeba wiedzieć o co nam chodzi i wspólnie dążyć do wytyczonego celu. W innym przypadku nasza dusza, początkowo delikatnie, a potem coraz wyraźniej zaczyna przesyłać nam sygnały ostrzegawcze. Coraz częściej mamy specyficzne sny, pojawiają się dziwne odczucia, życie przestaje się układać, zaczynamy myśleć negatywnie, a ciało traci energię, słabnie i choruje. Nasza dusza wcale nie jest niema, właściwie przemawia do nas cały czas tylko my nie chcemy jej słuchać. Ignorujemy większość informacji płynących od duszy, bo żyjąc w świecie materialnym jest nam wygodnie pewnych rzeczy nie zauważać. Dopiero kiedy poważnie zapadamy na zdrowiu przychodzi czas na gruntowną refleksję dotyczącą naszego życia i kierunku, w którym podążamy. Terapeuci lub ludzie zajmujący się uzdrawianiem bardzo często wskazują śmierć kliniczną jako moment w swoim życiu, w którym odkryli swoją misję i postanowili pomagać innym. Tak naprawdę wcale nie mieli wtedy umrzeć, ale otarcie się o tak ekstremalne doświadczenie sprawiło, że nareszcie zrozumieli po co żyją. Prawdziwym sensem życia jest wspieranie i pomaganie innym zgodnie z naszymi wrodzonymi i nabytymi talentami, jeżeli tego nie robimy nasza egzystencja traci rację bytu.
Zawsze wiedziałam, że będę pracowała z ludźmi, przekazywała im wiedzę i uzdrawiała, ale myślałam, że będę mogła to robić na własnych warunkach. Tak niestety się nie da i moja dusza dobitnie mi to pokazała. Dopiero, kiedy robimy coś w oparciu o nasze wspólne warunki, kiedy jesteśmy gotowi zaufać naszej duszy w 100% to wtedy życie zacznie się układać. Życiowy plan naszej duszy dany jest każdemu, ale nie każdy pragnie go usłyszeć, gdyż często są to informacje bardzo niewygodne lub nie idące po naszej myśli. Chcemy, aby nasze życie było łatwe i przyjemne, pozbawione trosk, problemów oraz chorób.

- Ale jak praktycznie nawiązać kontakt z naszą duszą?
- Pierwszym krokiem w porozumieniu się z duszą jest właściwe postępowanie z naszym ciałem, które powinniśmy nauczyć się akceptować. Każdego dnia rano warto popatrzeć na siebie w lustrze i powiedzieć: kocham siebie, szanuję siebie, wybaczam sobie tu i teraz. Słowa te należy wypowiedzieć z uczuciem, tak żeby odczuć ich moc i przesłanie. Patrząc sobie w oczy poszukajmy w ich głębi naszej duszy, a nie tylko rozbuchanego ego. Robiąc to proste ćwiczenie, w pewnym momencie odczujemy, że kochamy siebie prawdziwą bezwarunkową miłością. Tak otwiera się bramę do porozumienia z własną duszą. Kiedy nie kochamy własnego ciała lub go nie akceptujemy naszej duszy trudno się do nas przebić. Życie w niekochaniu siebie sprawia, że w naszym ciele brakuje wewnętrznego światła, a zamiast miłości otacza nas lęk i nienawiść nie tylko do siebie, ale także do całego świata.

- Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję i pozdrawiam czytelników „Czwartego Wymiaru”

rozmawiał: Włodzimierz Adam Osiński
Tekst zamieszczony w magazynie "Czwarty Wymiar" nr 7/2019

Odkrywanie Cienia
A.Chodkiewicz.3.300.jpg

AGNES CHODKIEWICZ - uzdrowicielka, terapeutka i Live Coach & Energy Healer z Nowego Jorku. Od ponad 16 lat pracuje jako uznany trener rozwoju osobistego oraz dyplomowany uzdrowiciel energetyczny. Zdolność widzenia energii i słyszenia istot niefizycznych posiadła od urodzenia. Poprzez samokształcenie i medytację wypracowała własną technikę pracy z energiami.
Posługuje się także metodami: theta healing, universal healing, universal touch oraz wieloma innymi. Prowadzenie seminariów i sesji indywidualnych jest dla niej sposobem na samorealizowanie się.

bottom of page